Kiedy drobna wiedza zmienia bieg życia
W małej miejscowości pod Łodzią grupa byłych więźniów przez pół roku uczyła się podstaw księgowości i zakładania jednoosobowej działalności gospodarczej. Dziś dwóch z nich prowadzi warsztat samochodowy zatrudniający mieszkańców osiedla socjalnego, a jeden otworzył piekarnię dostarczającą chleb do lokalnych sklepów. Koszt szkolenia? Mniej niż roczna zasiłkowa pomoc dla jednej osoby. To nie jest wyjątkowy przypadek – w ekonomii społecznej takie historie zdarzają się częściej, niż mogłoby się wydawać.
Edukacja finansowa dla grup wykluczonych przypomina niekiedy podrzucenie zapalniczki komuś, kto od lat próbuje rozpalić ogień mokrym drewnem. Nieważne, ile wcześniej wrzucano tam paliwa w postaci pomocy socjalnej – bez tej jednej, prostej umiejętności ogień i tak nie zapłonie. A gdy już się zajmie, potrafi ogrzać całe sąsiedztwo.
Mechanizmy małych przewrotów
Dlaczego właśnie edukacja finansowa, a nie na przykład bezpośrednie dotacje, okazuje się tak skutecznym narzędziem zmiany? Przede wszystkim dlatego, że działa na poziomie mentalnych schematów. Osoby długotrwale wykluczone często mają wypaczony obraz rzeczywistości ekonomicznej – albo w ogóle nie wierzą w możliwość poprawy swojej sytuacji, albo przeciwnie, liczą na cudowne rozwiązania. Kurs bankowości elektronicznej połączony z nauką tworzenia prostego biznesplanu potrafi zdjąć te klapki z oczu.
W praktyce wygląda to tak: uczestnicy programu Drugi Start w Warszawie najpierw przez tydzień uczą się rozróżniać dochód od przychodu (co, jak pokazują badania, jest problemem dla 63% osób długotrwale bezrobotnych). Następnie analizują case studies mikroprzedsiębiorstw podobnych do tych, które mogliby założyć. Dopiero na końcu przychodzi czas na konkretne umiejętności – od wystawiania faktur po negocjacje z dostawcami.
Najciekawsze efekty widać jednak wtedy, gdy takie szkolenia łączy się z mentoringiem. W Gdańsku powstała sieć byłych uczestników programów, którzy teraz sami doradzają nowym grupom. To tworzy specyficzny efekt kuli śnieżnej – każda przeszkolona osoba staje się potencjalnym nauczycielem dla kilku kolejnych.
Od pojedynczych historii do fal zmian
Statystyki mówią, że około 40% absolwentów takich kursów zakłada w ciągu roku jakąś formę działalności. Ale prawdziwe zmiany widać dopiero w dłuższej perspektywie. W Lublinie prowadzono dziesięcioletnie badanie grupy 200 osób po edukacji finansowej. Okazało się, że każda złotówka zainwestowana w ich szkolenie przyniosła średnio 7 zł zysku dla lokalnej gospodarki. Jak to możliwe?
Po pierwsze – pracujący nie korzystają już z pomocy społecznej. Po drugie – zatrudniają innych. Po trzecie – ich dzieci rzadziej powielają schemat wykluczenia. I wreszcie: mikroprzedsiębiorcy społeczni częściej inwestują w swoje dzielnice. Remontują wynajmowane lokale, sponsorują lokalne drużyny sportowe, tworzą miejsca stażowe dla młodzieży.
Na Dolnym Śląsku powstało nawet coś w rodzaju efektu domina – jedna spółdzielnia socjalna założona przez osoby z niepełnosprawnościami zainspirowała powstanie całej sieci podobnych inicjatyw. Dziś współpracują ze sobą, wymieniają się zleceniami i wspólnie negocjują warunki z kontrahentami.
Ziarno, z którego wyrasta las
Nie chodzi jednak o to, by przedstawiać edukację finansową jako magiczne rozwiązanie wszystkich problemów. Wiele zależy od jakości samych szkoleń. Najlepsze programy łączą wiedzę teoretyczną z praktyką – uczestnicy od razu zakładają wirtualne firmy, ćwiczą rozmowy z fikcyjnymi klientami, symulują problemy z płynnością finansową.
Kluczowe okazuje się również dostosowanie formy przekazu. Dla byłych więźniów skuteczniejsze bywają krótkie, intensywne warsztaty. Osoby z niepełnosprawnościami intelektualnymi częściej potrzebują przedłużonego programu z elementami wizualnymi. Bezdomni najlepiej przyswajają wiedzę w połączeniu z konkretnym projektem – np. przy okazji zakładania grupy cateringowej.
W małych miejscowościach efekty bywają szczególnie spektakularne. Gdy kilka osób zdobędzie podstawowe kompetencje finansowe, często dochodzi do naturalnego podziału ról – jeden skupia się na handlu, inny na usługach, jeszcze inny na produkcji. Tworzy się minigospodarka, która potrafi zatrzymać młodych ludzi przed wyjazdem do większych miast.
Wystarczy czasem kilka tygodni szkoleń, by uruchomić łańcuch zdarzeń, którego finału nikt nie jest w stanie przewidzieć. Jak w przypadku wspomnianej piekarni pod Łodzią – właściciel niedawno rozpoczął program praktyk dla młodzieży z domu dziecka. I być może właśnie tam rośnie kolejny uczestnik tego niezwykłego efektu motyla.